Żywa książka
„Mól” – Żywa książka, Rozdział 26 – Kraków
9 marca 2016
0

– Coś tu nie gra, co…? – Chciał zapytać.

– Nie gra, nie gra, nie gra… – Słodkie brzmienie zamieniło się w oddalające echo.

– Ale co…?

– Nic, nic… – Echo niemal ucichło, a tajemnicze otoczenie poczęło się rozmywać. – Nic, ni… nicht. Nicht.

Zszokowana świadomość Bronka z wolna rejestrowała, że oto słodycz głosu przeistacza się w męski, rzeczowy ton mówiący niemczyzną, zaś niezrozumiały mu, tajemniczy wymiar nabiera realnych kształtów prostopadłościanu białego pokoju.

– Znowu szpital. – Ociepka szepnął sam do siebie.

– Witaj chłopcze. – Najpierw usłyszał, a potem dopiero ujrzał doktora Witkiewicza. Obok niego stał i spoglądał na zegarek inny mężczyzna w białym, lekarskim kitlu.

– Also… Er hat zehn Stunden geschlafen. – Nieznajomy spokojnie rzekł w stronę doktora.

– Ja, ja. – Niedbale odpowiedział mu Witkiewicz, po czym zwrócił się do Bronka. – Słuchaj chłopcze, jak się czujesz? Po zastrzyku powinno ci się dobrze spać. Wiesz, po wyjściu z tak długiej śpiączki niebezpiecznie wystawiać świadomość na nadmiar bodźców, dlatego powinieneś zachować spokój i w miarę płynnie przechodzić do, że tak to nazwę, świata żywych.

– Śniło mi się – Ociepka zadrżał i zaczął szeptać – coś dziwnego, godzina trzecia… Uciekłem stąd. Była jakaś wojna, staruszka przy zwłokach, potem, potem sam nie wiem co, dziwne głosy jakieś, słodkie takie, przyjemne aksamitnie…

Doktor słuchał. Nie wyjaśnił jednak znaczenia sennych widzeń, na co Bronek miał cichą nadzieję. Przedstawił za to człowieka obok.

– To jest doktor Hans Röhm-Schwarzmüller, ceniony niemiecki neurolog, profesor Uniwersytetu Ludwika Maksymiliana w Monachium. Zajmuje się badaniem długotrwałych urazów świadomości, śpiączki i wyłączeń funkcjonowania ośrodkowego układu nerwowego.

Niemiec skinął głową.

– Możesz być spokojny, jesteś u nas pod dobrą, fachową opieką. Dołożymy wszelkich starań, abyś mógł na nowo wrócić do społeczeństwa. Doktor Schwarzmüller ma wielkie doświadczenie w temacie, już wielu pacjentom pomógł na nowo ułożyć swoje życie. Pochodzi zresztą z utalentowanej rodziny, od pokoleń zajmującej się medycyną. Ot, choćby jego dziadek ze strony matki, pomyśl chłopcze, zostawił ogrom notatek dotyczących badań nad przedłużaniem życia oraz działania ludzkiego mózgu. – Witkiewicz mile się uśmiechnął do chłopaka.

Stojący obok Hans chyba zrozumiał, o czym była mowa, bo odwrócił się w stronę Bronka i odezwał ciepłym głosem.

– Mein Opa… – jego dobrotliwą twarz rozjaśnił uśmiech – Andreas von Lipnick.

Bronek nigdy bliżej nie obcował z urokiem mowy Goethego, lecz znane mu nazwisko zabrzmiało w uszach niczym grzmot. Jego umysł zaczęła wypełniać panika. Pomyślał, że chyba istotnie znalazł się w piekle, w której to teorii utwierdzało go wspomnienie matki niegdyś straszącej, iż diabli mówią po niemiecku. Wszystko się zgadza!

– Chh… choććbym szedł przez ciemną dolinę – zęby Ociepki zaczęły szczękać ze strachu – to zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną – niezdarnie próbował wydusić słowa, które pamiętał z kazań proboszcza.

Twarze obu lekarzy wykrzywił grymas przerażenia. Zaczęli się oddalać płynnym ruchem niczym tajemniczy wymiar, z którego Bronek wydostał się kilka chwil wcześniej.

– Słowa mają moc… – Ociepka jeszcze usłyszał gasnący tembr głosu Witkiewicza. Chłopaka wypełniło uczucie coraz szybszego spadania. Z niepokojem pomyślał, że każdy swobodny lot musi się zakończyć lądowaniem, a owo może być nieprzyjemnym uderzeniem.

– Ręce połamię, nogi obie, o rany kota… – Chciał zakrzyknąć, jednak uciszył go znany mu głos…

– Co tam znowu burczysz, matole jeden.

Oto skołowany Ociepka przecierał nieprzytomnie sklejone oczy, znów siedząc na spróchniałym pniu pospołu z Heleną, Napoleonem i posępną, zakapturzoną zmorą.

– Wiecie co, coś mnie się uwidziało, ja to chyba kołowaty jaki zaczynam się robić – rzekł skonfundowanym głosem.