Żywa książka
„Mól” – Żywa książka, Rozdział 21 – Opole
17 lipca 2015
0

Pip, pip, pip, piiiip, piiiiiiii… -Alarm z dwójki, biegiem!- zawołała jedna z pielęgniarek. -Marto, masaż serca! Dożylnie – trzydzieści miligramów adrenaliny! Przygotować defibrylator.

Śmierć, czymże ona jest? Ucieczką, karą, czy może nagrodą? Co nas zabija?- strach, a może czas? – właściwie to my sami… Śmierć, jaka jest? – nieodwracalna.

Asystolia. Tracimy go doktorze! – krzyknęła młoda stażystka.

-Elektrody! Marta żel! Reszta odsunąć się… podłączam 360 volt. – Załaduj!

Najgorsze jest oczekiwanie. Zawieszenie. Bycie pomiędzy życiem i śmiercią. Jeszcze nie całkiem tam. Ale też nie tutaj. Gdzieś w pustce. Próżni. Gdzie nie ma nic prócz… głosu?

(Eufrozyyynaaa) Pip, pip, pip – Jest, mamy go. – załoga odetchnęła z ulgą. – Dobra robota. Podać leki. Natychmiast.

– Doktorze Witkiewicz to niesamowite… – przerywa jedna z pielęgniarek – on otwiera oczy.

– Gdzie ja…j… jes.. jestem? Co… się…? Kim pan jest? – Ociepka z trudem wydusił z siebie kilka słów. – Nazywam się Igor Witkiewicz i jestem neurologiem. – Nie mam siły podnieść rąk ani ruszyć nogami. Czy jestem sparaliżowany? – Proszę spróbować poruszać delikatnie palcami u górnych i dolnych kończyn. Bronek spróbował. Udało się. Mógł poruszać palcami. – Nie jest pan sparaliżowany, jednak nie będę ukrywał, że przed panem długa i ciężka rehabilitacja. Jak się pan nazywa? – Bronek Ociepka. – Imiona rodziców?

– Teresa i Władysław. Co to za szpital? Co się dokładnie stało? Pamiętam atak, krzyki… potem ciemność. I ciszę. Straszną ciszę – Znajduje się pan w Wojskowym Instytucie Medycznym. Zostaliście zaatakowani. Tuż obok was wybuchła bomba. Pańskie obrażenia były najcięższe, traciliśmy już wiarę, że uda się pana uratować. Dwadzieścia sześć miesięcy. Tyle czasu przebywał pan w śpiączce. – Co?! To niemożliwe! Ponad dwa lata?! – wrzasnął Ociepka, próbując odłączyć się od aparatury. – Spokojnie. Proszę się uspokoić. Bronek nie mógł się uspokoić, tak jak nie mógł uwierzyć, że stracił ponad dwa lata swojego życia. – Siostro, proszę podać pacjentowi pięć miligramów valium. – Nie! Nie chcę nic na sen! Chcę wszystko wiedzieć! – Wszystko panu opowiem z czasem, teraz najważniejszy jest odpoczynek. Chwilę później pielęgniarka przetarła mu ramię. Poczuł jedynie ukłucie… – Siostro, proszę później przygotować pacjenta do badań.

Lekarz – wychodząc z sali – nagle zamarł, zatrzymany przez nieprzyjemny zapach przypominający rozkładające się zwłoki.

– Co tak… – odwróciwszy się poczuł jak przez jego ciało przebiega dreszcz niepokoju.

Po chwili jednak otrząsnął się. -Proszę powiadomić rodzinę pacjenta, że dzisiejszy piątek trzynastegotego zdecydowanie nie należy dla niego do pechowych – zwrócił się pielęgniarki. – Doktorze, ale pacjent stracił rodzinę kilka lat temu – odparła zmieszana pielęgniarka. W karcie mamy podaną tylko jego narzeczoną, która od czterech miesięcy nie daje znaku życia.

-Trudno. Musi zostać powiadomiona, skoro tylko ona widnieje w karcie jako bliska osoba.

-Tak jest panie doktorze.

Promienie słońca przenikały przez rolety umieszczone w oknie, rozświetlając ciepłe odcienie beżu i wrzosu na ścianach. Dzień był parny i duszny. Drobinki kurzu, widoczne gołym okiem, wirowały w pasmach światła. Pacjenta powoli zaczynał otulać ciepły, niewidzialny kocyk. Mimo to nie był spokojny. Jego myśli biegły jakby poza nim, same sobie, podążając do sobie tylko znanych miejsc. Powieki ciążyły mu coraz bardziej.

Środek nasenny zaczyna działać, zaraz odpłynę – nie chcę! Nie umiem z tym walczyć… Ten sen o przeszłości… Nie, to niemożliwe, to już było! To nie mogło wrócić!

Kroczyłem w mroku przeszłości, pokonawszy ciemność po raz kolejny stawię jej czoło… – Co pan mówi? – wtrąciła nagle pielęgniarka.

Zignorował ją, zamknął oczy i po chwili odpłynął w objęcia Morfeusza.