Żywa książka
„Mól” – Żywa książka, Rozdział 10 – Kraków
9 czerwca 2015
0

Obudził go potworny ból głowy. Nie było to jednak cierpienie spowodowane uderzeniem ani zranieniem. Jako że jego usta nigdy nie tknęły ni kropli alkoholu, nie wiedział, iż ten dziwny stan porównać da się jedynie do ciężkiego kaca połączonego ze skrajnym niewyspaniem.
– Co się stało… – nierozumnie wyszeptał, jednocześnie zastanawiając się nad powodem słabości obejmującej wszystkie kończyny.
Niezdarnie spróbował wstać, lecz dopiero kilku próbach udało mu się utrzymać względną równowagę.
– Napo… Napoleon! – zawołał słabym, charczącym głosem.
Wówczas dotarło do niego, iż miejsce, w którym się znajduje, diametralnie różni się od tego, którego wizję rysowała mu wyobraźnia przypominająca sobie ostatnie chwile przed utratą świadomości. Dokoła panowała gęsta mgła, budząca w nim niepokój. Nie było widać słonecznego światła, bo zastępował je jednostajny, blady poblask dobywający się gdzieś z góry. Jedynym, czego Bronek był pewien, było to, że znajdował się w jakimś zagadkowo cichym, pozbawionym ptasich głosów lesie.
– Napoleon… – tym razem zakrzyknął już energiczniej – Napoleon, gdzie jesteście!?
– Czego się drzesz? – usłyszał. Szybko się odwrócił i w norze pod korzeniami przewróconego drzewa ujrzał dwójkę przyjaciół. Siedzieli ukryci i wtuleni w siebie. Widząc, jak ramiona Napoleona obejmują Helenę, uświadomił sobie, że męczy go przenikliwe zimno.
– Zostawiłeś nas, matole, i uciekłeś. A sam przecież wpakowałeś nas w tę dziwną historię – ze złością powiedział Napoleon.
– Ja… ja przepraszam – wymamrotał wystraszony.
– Nie przepraszaj, tylko siadaj z nami i zastanówmy się, co robić dalej. Skąd się w ogóle tutaj wziąłeś? Jak stąd wyjść?
– Nie wiem… Dorwał mnie ten dziwny człowiek w kapturze i zaczął dusić, a wtedy… wtedy zobaczyłem jego twarz – Bronek wzdrygnął się z przerażenia – i więcej nic już nie pamiętam. Obudziłem się tutaj, boli mnie głowa, chce mi się pić.
– Nie marudź. Nie mamy niczego do picia. Wszystko przepadło, nie mamy już latarki, nie mamy tej mapy, nawet Helenie przepadła gdzieś fajka. Możemy spróbować poszukać jakiejś wody, stawu albo rzeczki. Tymczasem masz, zapal sobie, to się trochę uspokoisz – Napoleon wyciągnął w kierunku Bronka dłoń, w której trzymał sfatygowaną, biało-niebieską paczkę papierosów. Nie miały one polskich znaków akcyzy, bowiem ojciec częstującego przywoził je czasami na handel zza wschodniej granicy. Widok pudełeczka od razu obudził w Bronku wspomnienie atmosfery rodzinnej wsi, stopniowo przeradzające się w niesamowitą tęsknotę za domem.
– Ja nigdy… – nie dokończył Bronek. – Zresztą, co mi tam.
Zrezygnowany wziął do ust papierosa i wciągnął powietrze w momencie, gdy kolega pstryknął kamieniem zapalniczki. Chwilę później ciszę przecięła seria rozdzierających kaszlnięć.
– No, to co robimy dalej!? – zakrzyknął pokasłujący, skonfundowany Ociepka, czując politowanie bijące z oczu koleżanki.
– Najpierw podsumujmy to, co stało się dotąd – rozpoczął Napoleon. – Poszliśmy zgodnie z wytycznymi zagadkowej mapy, a następnie spotkaliśmy faceta ubranego w cylinder i długi, czarny płaszcz. Potem przybył kruk i porwał nam mapę, po czym napadł na nas gościu o zdeformowanej, zakrytej kapturem twarzy. Tracimy przytomność i budzimy się w jakiejś paczce waty. Coś wam to przypomina, z czymś się wam łączy?
Zapadła chwila ciszy, po chwili znów zakłócona głosem młodego Ociepki.
– Moja babka, ta, od której mamy mapę, opowiadała mi kiedyś historię o podobnym człowieku. Straszyła nią mnie, gdy jeszcze byłem dzieckiem i zachowywałem się wbrew oczekiwaniom rodziców. Opowiadała o mężczyźnie w kapeluszu i w długim, czarnym, skórzanym płaszczu. Jeszcze za Gomułki miał on przyjechać do wsi piękną, błyszczącą, czarną wołgą – głos Bronka zadrżał – i aresztować starego Piotrowskiego. Tego Piotrowskiego, co przed wojną był wojskowym oficerem i po wojnie żył z nauczania w szkole. Jak go zabrał, to go już więcej nie widzieli. Gdy się nie słuchałem rodziców albo, co gorsza, wierciłem w kościele, to groziła, że ten człowiek i po mnie przyjedzie…
– Bzdury – zripostował Napoleon. – Mnie bardziej zastanawia jedna rzecz. Miałem dziwne wrażenie… wydawało mi się, że ten człowiek w kapeluszu miał nietypowe, jakby nieludzkie, piekielnie czarne źrenice. Niesamowicie przenikliwie nimi patrzył. Później, gdy widziałem tego kruka, to zdawało mi się, że to te same ślepia. Jakby patrzyła na mnie ta sama istota, ten sam byt.
Bronek zaczął się cały trząść i wypuścił z dłoni niedopalonego papierosa.
– Kiedyś w jedynce – począł opowiadać – oglądałem film o człowieku, który wstał z grobu, aby pomścić doznane za życia krzywdy. Razem z nim pojawiał się kruk, smolisty, czarny jak sadza kruk. Gdy ktoś spotykał tego kruka, to oznaczało, że ten człowiek niedługo po niego przyjdzie. Był – człowiek ten, nie kruk – śmiertelnie blady i też nosił długi płaszcz. Trochę jak u nas, przyp… przypadek?
– Nie sądzę – drżącym głosem odpowiedziała zazwyczaj milcząca Helena.
Echo, które nie wiadomo skąd się pojawiło, poniosło wypowiedź dziewczyny. Młody Ociepka usłyszał je głosem babki, stopniowo przeradzającym się w słowa szepczące imię Eufrozyny.