Żywa książka
„Mól” – Żywa książka, Rozdział 16 – Kraków
9 czerwca 2015
0

– Tak więc… gdy ciężarówka zawiozła nas na miejsce, grupa hitlerowskich żołnierzy kazała nam wysiadać. Nie, to nie żołnierze – poprawił się Tolfik – pamiętam, że mieli nie zielone, a czarne mundury. To byli więc SS­mani. Zwykłych żołnierzy na terenie klasztoru nigdy nie widziałem, najwyraźniej miejsce to było ośrodkiem zbyt tajnym, aby byle kto miał do niego wstęp. I cóż, słaniając się, usiłowaliśmy wyjść z paki samochodu. Niemcy, muszę przyznać, bardzo starali się nam pomóc – twarz mówiącego wykrzywił makabryczny uśmiech – gdy ktoś nie miał sił i opuszczał auto zbyt powoli, to parę twardych uderzeń kolbą Mausera od razu dodawało mu energii.

Bronek słuchał z niemądrze otwartymi ustami. Podobnie Napoleon, patrząc na mówiącego, szeroko rozdziawiał oczy. Ociepkowa babka wolnym krokiem przechadzała się w tę i z powrotem, od czasu do czasu spoglądając w stronę Heleny, beznamiętnie obserwującej referującego dawne wydarzenia mówcę.

– Początkowo zamknęli nas w pospiesznie przygotowanych, stojących obok klasztoru, drewnianych barakach. Sześćdziesiąt dzieciaków na jeden, bez ogrzewania i oświetlenia. Nie muszę chyba mówić – głos Tolfika zadrżał – że z każdej sześćdziesiątki szybko została mała, wciąż kurcząca się garstka. Mieliśmy jeden posiłek dziennie, jakąś nieokreśloną zupę… – A jak smakowała? – Wyrwało się Ociepce. – Milcz, bałwanie… – Zripostował Napoleon. – Nieokreśloną zupę – ciągnął niezrażony narrator – i tyle, nie licząc zimnej wody. Kazano nam pracować przy jakichś bezsensownych zadaniach, na przykład przewalać tony ziemi z lewej strony kościoła na prawą tylko po to, aby potem przerzucać je z powrotem… Tak, teraz wiem, że miało to służyć wyselekcjonowaniu najwytrwalszych dzieci, zdatnych do dalszych eksperymentów. Dopiero potem przeniesiono nas do cel w klasztorze. A i te, nazwijmy je, eksperymenty też były potworne, bo bez znieczulenia nas bito i wstrzykiwano nam jakieś świństwa. Nie wiem, co było w strzykawkach, pamiętam tylko, jak potwornie źle się po tych zabiegach czułem. Cóż, najgorsze dopiero jednak miało nadejść… – mówiący zawiesił głos. – Któregoś dnia obudziłem się zupełnie sam. Nade mną stało kilku oficerów, którzy mówili, że oto został najsilniejszy. Jeszcze żartowali, że to w takim razie nie przypadek, iż noszę imię wodza III Rzeszy. Mniej więcej rozumiałem ich słowa, bo do wybuchu wojny zdążyłem skończyć kilka lat podstawówki, a tam uczyliśmy się niemieckiego. Gdybyście wiedzieli, jak straszna była świadomość, że przyjechało nas tylu, a zostałem sam, zupełnie sam, reszta po prostu już nie istniała… Tam przecież byli moi koledzy, moi przyjaciele! – Czyli… czyli reszta już nie żyła? – Albo padli z wyczerpania, albo… Niemcy, gdy już widzieli, że niektórzy nie wytrzymają, to sami im na koniec, że tak to ujmę, pomagali. Potem były pseudomedyczne doświadczenia i ten pożar kościoła. Tę historię już zresztą słyszeliście. To, że go przeżyłem, było dowodem, iż eksperyment na mnie się udał. Niedługo później przybył do nas dziwny człowiek w okularach, który oglądał mnie jak jakieś zwierzę. Dziś już wiem, że był to Heinrich Himmler…

Zapadła krótka chwila ciszy.

– Wiecie, chyba nawet sam Hitler nas wizytował, ale jego już nie widziałem. Wiem tylko, że pewnego razu przyjechało mnóstwo luksusowych mercedesów, a von Lipnick od tego dnia dumnie paradował z błyszczącym, czarno-­złotym odznaczeniem Detuscher Orden des Großdeutschen Reiches. To był bardzo piękny, wiele znaczący order. Według tego, jak rozumuję, wynika, że cała ta machina miała służyć wynalezieniu czegoś, co by dało nieśmiertelność ich Fuhrerowi. Cóż, Hitler – w przeciwieństwie do mnie – nie zdążył tej nieśmiertelności nabyć. Parę tygodni później bowiem znów obudziłem się sam, a gdy wstałem, to ujrzałem, jak do naszego ośrodka wchodzili obdarci żołnierze Armii Czerwonej. Ich oficerowie byli bardzo rozczarowani, bo nie mogli znaleźć żadnych dokumentów. Dziwili się, że jestem tu sam, ale dali mi spokój. I tu, moje dzieci, koniec opowieści.

– Słuchajcie, młodzi ludzie – od razu przejęła głos Ociepkowa babka – jak sobie zapewne zdajecie sprawę, jesteście w zaświatach i nie dzieje się to przypadkiem. Sprowadziłam was tu, lecz zaraz też napoję specjalnym eliksirem, który na powrót sprowadzi waszą świadomość do krainy żywych.

W ręku staruszki pojawiła się szklana butelka, z której popłynęła woń przywodząca na myśl tanie, siarczane wina. – Gdy to wypijecie, zniknie otaczająca wszystko wokół was mgła. Stracicie przytomność i znów znajdziecie się w lasach koło naszej wioski. Lecz zanim to nastąpi, to dowiecie się, po co to wszystko. Wasze zadanie wygląda następująco…