Żywa książka
“Mól” – Żywa książka, Rozdział 4 – Wrocław
28 maja 2015
0

Bronek powolnym krokiem zmierzał w stronę starego jelcza, uginając się pod ciężarem trzymanych w rękach podręczników pochodzących z lokalnej biblioteki, zabazgranych niewyraźnym pismem kartek i innych pomocy naukowych.
“Nie mogli nam odpuścić, nawet na święta” – pomyślał, zezując jednocześnie przed siebie, żeby nie wpaść w rozsiane po całym placu kałuże. Gdy w końcu zdołał, dzięki nadludzkiemu wysiłkowi, dotrzeć do drzwi kierowcy, zwinnym ruchem (co było niebywałym wyczynem, zważywszy na jego sylwetkę) szarpnął ręką za klamkę, balansując jednocześnie stosem papierów w drugiej niczym rasowy cyrkowiec, po czym zgrabnym rzutem posłał balast na miejsce pasażera. Dumny z siebie i swoich umiejętności wdrapał się do kabiny, odpalił (za trzecim razem) silnik i pognał niczym wiatr w stronę rodzinnej wsi.
Tego wieczoru droga była nad wyraz pusta. Z reguły kiedy wracał o tej porze z zajęć musiał bacznie przyglądać się drodze, gdyż – po pierwsze, nie miał prawa jazdy (mieszkańcom wsi nigdy to nie przeszkadzało, wszak każdy chłopowina od małego spędzał czas na wspólnych pracach w polu pod czujnym okiem ojca, gdzie nabywał tejże, bardzo ważnej dla każdego mężczyzny, umiejętności), a po drugie – droga do wsi pełna była ostrych zakrętów, które dziwnym trafem umiłowała sobie grupa młodocianych mieszczuchów, urządzających w tych rejonach nielegalne wyścigi, które, prócz wzajemnego udowadniania sobie zależności, jakoby szybkość pojazdu miała bezpośrednie przełożenie na długość posiadanego przyrodzenia, miały również na celu imponowanie lokalnym samicom. Mimo wszystko Bronek zazdrościł chłopakom (lokalnych samic, nie przyrodzenia), gdyż w jego otoczeniu jedyną kobietą przyciągającą uwagę mężczyzn była Pani Euzebia, właścicielka jedynego sklepu wielobranżowego w promieniu 10 kilometrów. Pani Euzebia była lekko po czterdziestce, wyglądała na góra trzydzieści lat, a temperamentu i… wymiarów mogły jej pozazdrościć niektóre nastolatki.
Gdy Bronek wspominał w myślach ostatnią wizytę w sklepie, nad jego jelczem zaczęły zbierać się kłębiaste chmury.
“Cumulonimbus capillatus” – pomyślał, przypominając sobie ostatnie 2 godziny lekcji. “A jednak geografia może się do czegoś przydać, ciekawe czy będę mógł kiedyś zaimponować tą wiedzą którejś z kobiet?”
Wtem w jego głowie znów zabrzmiał znajomy głos, tym razem jednak cichszy, jakby delikatniejszy:
– Eufrozyna…
Wysoko, wysoko nad Bronkiem rozległ się potężny grzmot.